Świadectwo Piotra i Jana Siestrzeńcewicz (2015r.)

 

 

Chciałbym się z wami podzielić troszkę sobą. Mam na imię Piotr. Mam młodszego brata Janka. W naszym życiu doświadczyliśmy wiele dobra i łask od Boga. Jednak nasza droga wiary jest i była czasami wyboista. Tak widocznie musi być, by ta droga zakończyła się sukcesem. Sukcesem dla mnie jest szczęście które trwa. Wykracza ono poza czas i przestrzeń sięgając wieczności, sięgając Boga. 

Już jako mały chłopiec miałem takie usposobienie, że przyjmowałem to, co życie daje bez dociekań i bez pytania dlaczego. Po prostu żyłem chwilą. Nie miałem za bardzo kogoś kto, by mi powiedział: to co robisz teraz kształtuje twoją przyszłość. Teraz myślę, że tej odpowiedzialności uczą rodzice i tego z jednej strony mi brakowało. Jednak moje usposobienie miało wiele plusów. Niczego, teraz nie żałuję. Nie żałuję, że zamiast przygotować się do dorosłego życia miałem głowę wypełnioną tym co dawało mi wtedy dużo radości. Kochałem grać w piłkę nożną, tenisa stołowego, biegać, bawić się i większość czasu spędzałem na boisku. Wiem, że to była spontaniczna ucieczka od problemów rodzinnych, których nie brakowało. Mama i tata ciężko chorowali psychicznie i nasze braki miłości od nich były całkowicie niezawinione, a to oznacza, że były szczególnie zaplanowane przez Bożą opatrzność. To mnie zawsze pociesza, że Bóg tak chciał. To te braki miłości były miłością i to miłością najsubtelniejszą, bo gdy brakowało jej od ziemskich rodziców, to całe może łask płynęło i płynie z góry od Boga samego. Im bardziej potrzebowałem czegokolwiek, to tym bardziej to dostawałem, ale nie zawsze tak jak bym na tamten moment sobie tego życzył. Takim przykładem u mnie jest np. sprawa nauki w szkole średniej. Otóż w szkole podstawowej (osiem klas) prawie się nie uczyłem. Przechodziłem jakoś z klasy do klasy nie myśląc wiele co będzie dalej, więc gdy jakoś cudem dostałem się do liceum, miałem duże braki w prawie każdym przedmiocie. Pod koniec pierwszego semestru liceum miałem cztery zagrożenia. Tak się przejąłem tym, że mógłbym po raz pierwszy nie przejść z klasy do klasy, że ponad przeciętnie się zmotywowałem, nadrobiłem zaległości i później te przedmioty (pięty Achillesowe) stały się moimi klejnotami, tak że np. z chemii jedyną pozytywną oceną była ocena mierna z egzaminu komisyjnego dotyczącego przejścia do drugiej klasy liceum. Później tak polubiłem chemię, że liceum zakończyłem z oceną dobry z tego przedmiotu zresztą jako jedyna osoba z klasy. I teraz patrzę na to z łezką wzruszenia. Ten przykład pokazuje również to, że “Bóg z tymi którzy go miłują współdziała we wszystkim dla ich dobra”. Jeszcze jednym z takich “braków miłości” było przyjęcie przeze mnie pierwszej komunii świętej w wieku dopiero lat szesnastu. Nie była to szczególnie moja wina, a raczej zaniedbanie rodziców i opiekunów. I tak miałem szczęście, że w wieku czterech lat przyjąłem sakrament chrztu świętego. Te opóźnienia, w przyjęciu tych sakramentów to też łaska. Ten brak Boga w sakramentach przyczynił się do późniejszej większej gorliwości w przyjmowaniu sakramentów. Jest wiele przykładów w moim życiu tej właśnie subtelnej miłości Boga. Pragnę posłużyć się jeszcze jednym przykładem - roku dwutysięcznego. Na początku tamtego roku udało mi się ucałować dłoń papieża Jana Pawła II. Ta łaska trwa do dziś, a wtedy była szczególnym przytuleniem Boga. Był to szczególny czas dla mojej rodziny: mnie, mojej mamy i mojego brata (tata zmarł w roku 1996). Był czas tego roku, kiedy jeździłem od szpitala do szpitala odwiedzając mamę i brata Janka. W tym właśnie czasie pisałem maturę. Wszystko się udało pozytywnie i po dziś dzień nie mogę uwierzyć jak Bóg we mnie tego wszystkiego dokonał. Tak wierzę, że mieszka we mnie Bóg po mimo tego, ile razy go zabiłem swoim złym postępowaniem. On sam mi przebaczył i moje życie to Jego dzieło. 


W moim życiu obecnym duże znaczenie ma pomoc więźniom poprzez wysyłanie listów i paczek z tym co dla nich najpotrzebniejsze np. prasą katolicką czy higieną. W tych działaniach współpracuję z kapłanem, którego traktuję jako przyjaciela. Nie jest zawsze lekko, bo sam trochę choruję psychicznie ze względu na uwarunkowania w rodzinie, ale staram się, aby tej posługi nie zaniedbywać. Janek mój brat, który w tej posłudze często mi pomaga utwierdził mnie w tym, że warto to robić. Powiedział coś takiego, że pomoc więźniom to pomoc ludziom takim jak my sami (ci na wolności). Przecież, każdy grzech nawet najmniejszy jest zbrodnią przeciw Bogu, bo spowodował mękę i śmierć Jezusa. My na wolności, jak zgrzeszymy idziemy do spowiedzi i jesteśmy wolni. Natomiast ci skazańcy popełnili grzech, często są po spowiedzi, żałują za to czy tamto a i tak nie są wolni po spowiedzi tylko muszą odbyć karę pozbawienia wolności, chociaż nie jeden z naszych grzechów był cięższy niż tych skazanych. 


Janek bardzo mi w życiu pomógł i pomaga. Idziemy przez życie razem. Obaj mamy takie uwarunkowania psychiczne, że nie założyliśmy własnych rodzin przede wszystkim dlatego, by nie przerzucić tych uwarunkowań na innych tj. żona lub ewentualnie dzieci. Taka decyzja, by żyć razem trochę w samotności to coś co Bóg nam dał. On chce być naszą “żoną, dziećmi”. Jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy posłani do świata również z naszymi talentami, które staramy się przymnażać. 


Pan Bóg był i jest przy mnie od zawsze. Moje wczesne lata dzieciństwa, jeszcze za nim przyjąłem pierwszą Komunię Świętą w wieku szesnastu lat, były latami szczególnych łask. Opiekowałam się dziadkiem, babcią, tatą, mamą i Jankiem, ale nie sam. Dziadek Antoni opiekował się nami wszystkimi chociaż sam potrzebował pomocy, którą starałem się mu dostarczyć. Wzajemnie się wspieraliśmy. Opieka Boża często spływała na nas przez moje i dziadka ręce. Cudem Bożym było zauważenie przeze mnie w czas pożaru naszego domu, co uratowało życie mojej mamie i zapobiegło spaleniu się całego domu. Raz też uchroniłem od śmierci naszego dziadka. Przez kilka lat szkoły podstawowej gotowałem dla całej rodziny obiady w weekendy. Mówię o tym dlatego, że widzę, że Bóg powołał mnie do tej służby już w łonie matki. Całe moje życie jest zamknięte w Bogu, on mnie zna. Zna moje możliwości i w ich ramach przydziela mi obowiązków, tak bym im podołał. Wierzę, że w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości należę do Boga. Amen.



Świadectwo Jana Siestrzeńcewicza


       Nazywam się Jan Paweł Siestrzeńcewicz, urodziłem się 28 lutego 1983 roku w Warszawie, w której do dzisiaj mieszkam. Pragnę w tym początku świadectwa, które piszę, wyrazić wdzięczność Bogu za te odniesienie do świętego Jana Pawła II, które może kojarzyć się z moimi imionami, a na które zupełnie nie zasłużyłem. Wręcz przeciwnie – byłem i jestem dla Pana Boga „materiałem” idealnym dla Jego Miłosierdzia, gdyż jako wyjątkowy grzesznik, najbardziej potrzebuję tego Bożego Miłosierdzia i Bóg litościwie mi Je okazuje. Może ktoś zastanawiać się nad tym, co takiego strasznego czyniłem. Otóż od razu odpowiadam: byłem przykry dla mego brata. Ktoś może też powiedzieć: „Ale mi tam zbrodnia”, ale śpieszę powiedzieć: Największe zbrodnie w dziejach ludzkości polegały na tym, że człowiek ranił drugiego człowieka – brat ranił brata. O koszmarze II Wojny Światowej wypowiedziane zostały słynne słowa: „To człowiek człowiekowi zgotował ten los”.  I właśnie tak się zachowywałem – raniłem brata – rodzonego brata, Piotra – przez wiele lat. Biłem go? Otóż jeśli nawet nie biłem go fizycznie, to wbrew pozorom robiłem coś, co jest często gorsze – raniłem go psychicznie – wykłócałem się o mnóstwo głupot, krzyczałem na niego, wymądrzałem się, wyzywałem go, uwłaczałem jego godności osoby ludzkiej. Zmuszałem go perswazją do robienia tego co mi się zachciało, wywyższałem się nad niego, krytykowałem go i co najgorsze – oskarżałem go w kółko o mnóstwo – w moim fałszywym mniemaniu – jego błędów. Słusznie kiedyś Piotrek zauważył, mówiąc o różnych strapieniach, lękliwych wyrzutach sumienia, które czasem ma się w sercu: „zły duch jest tym, który oskarża”. Nasuwa się pytanie, czemu tak postępowałem? Po latach, gdy wprowadził mnie Pan Bóg na drogę nawrócenia odkryłem część tego mechanizmu. Zauważyłem, że po każdym moim grzechu nieczystości serca, szybko przychodził moment, w którym koniecznie chciałem oskarżać Piotrka o coś, nawet coś błahego, ale właśnie w moim fałszywym odbiorze zdawało mi się, że Piotrek zrobił coś bardzo złego i mu to zarzucałem. Okazało się później, że gdy udało mi się nie ulec pokusie do nieczystości, to taka sytuacja nie następowała. Teraz widzę, że każdy ten grzech nieczystości to było wpuszczenie złego ducha do mego serca, a konsekwencją tego było właśnie oskarżanie, ranienie brata. 

      Moje dzieciństwo było dość złożone. Moi rodzice mieli zawieszone prawa rodzicielskie z powodu chorób psychicznych – genetycznych. Prawie się mną nie zajmowali. Wychował mnie i Piotrka dziadek Antoni, który był naszą rodziną zastępczą. Dziadka bardzo kochałem, uważałem go przez ten okres dzieciństwa za najukochańszą osobę w moim życiu – bardzo czule się nami opiekował. Rodzice też starali się o nas troszczyć ale, jak to odkryłem na rekolekcjach „Uzdrowienie Wspomnień”, w spotkaniu z Chrystusem w głębi mego serca – w pewnym sensie nie miałem rodziców – byli odsunięci ode mnie. Przez pięć dni w tygodniu mieszkałem w ognisku młodzieżowym. Przyjeżdżałem do domu tylko na weekendy, a tam pomimo miłości dziadka i też rodziców były często awantury, sytuacje w których pielęgniarze zabierali siłą mamę, albo tatę do szpitala, do którego jeździli tam mniej więcej co pół roku, ponieważ odstawiali leki. Wiem, że dziecko bardzo potrzebuje taty i mamy – u mnie w tej kwestii był ogromny brak, ale nie bez znaczenia był fakt, że była w tym wszystkim ta iskierka starań dziadka i też dobre intencje taty i mamy. A i w owym ognisku młodzieżowym doświadczyłem wiele dobra; pewnej oazy od tego wszystkiego. Była gra w piłkę, gry planszowe, też zażyłe, przyjazne relacje z pewnymi osobami a szczególnie z kilkoma wychowawcami. Nawet w którymś momencie powiedziałem sobie w sercu: „mam szczęśliwe dzieciństwo”. Jednak po tym stwierdzeniu jeszcze przez długie lata miałem bardzo chore duchowo serce. Nie było prawie dnia bez awantury, a ten grzech nieczystości we mnie się coraz bardziej rozwijał jako nałóg, który teraz widzę, że prawdopodobnie był próbą zrekompensowania, choć nie zawinionego, to jednak, braku miłości rodzicielskiej. 

       Gdy miałem 14 lat nastąpił przełomowy zwrot w moim życiu. Związany był ze śmiercią dziadka, o której to śmierci, wcześniej nawet przez chwilę nie chciałem myśleć, że kiedyś nastąpi. Dziadek odszedł w lipcu 1997 roku. Po krótkim czasie popadłem w stan rozpaczy. Mówiłem w sercu: „Nikt mnie nie kocha”. Niedługo po tym poszedłem z Piotrkiem do kina. Nie najważniejsze jest jaki to był film, ale był w tym filmie jeden szczególny moment. Pokazane było, jak leży na łożu śmierci starszy człowiek. Skojarzył mi się z moim dziadkiem. To była dla mnie wzruszająca scena. Było we mnie współczucie dla tego bohatera filmu. Te wzruszenie i współczucie skłoniło mnie do pewnej reakcji, coś sobie postanowiłem widząc tę umierającą starszą osobę. Powiedziałem sobie w sercu tak: „Całe życie poświęcę pomaganiu ludziom w podeszłym wieku, chorym, cierpiącym, bezdomnym, głodnym, ubogim…” I w tym momencie spadło na mnie coś jak grom z jasnego nieba – słowa w sercu: „Bóg istnieje! I to połączone z niesamowitą radością, że jest to coś pozytywnego, że chodzi o Boga, który jest miłością. Zostałem oświecony. Tak się zaczęła moja wiara i od tamtej pory moje życie duchowe się rozwija. Teraz widzę, że dlatego często dla ludzi Bóg jest nie widoczny, bo Bóg czeka, aż okażą oni bezinteresowną miłość, i przez to Bóg chce zbawiać ludzi, a nie koniecznie przez zmuszanie ich do uznawania, że Bóg istnieje, poprzez pokazywanie im cudów. Często dopiero po okazaniu przez człowieka takiej miłości, Bóg pokazuje dowody na swoje istnienie, żeby utwierdzać w wierze i tę wiarę w człowieku dalej rozwijać. Są właśnie słowa w Ewangelii: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”, a także „…na ziemi pokój ludziom dobrej woli”. 

        Od tamtego czasu bardzo dużo rozmyślałam na tematy duchowe. Byłem kuszony do podważania wiary i broniłem jej różnymi argumentami, które rodziły się przez te przemyślenia. Zacząłem chodzić do kościoła. Najpierw ja, po pewnym czasie, razem z Piotrkiem, który widział, że coś pozytywnego się u mnie dzieje i przez to był zachęcony. Coraz bardziej moje grzechy nieczystości spotykały się u mnie z wyrzutami sumienia. Widziałem, że trzeba z tym nałogiem podjąć walkę i podjąłem ją. W 2000 roku Piotrek był w Rzymie i ukląkł przed świętym Janem Pawłem II, objął jego dłoń w swoje dłonie i pocałował. Gdy o tym się dowiedziałem, bardzo się rozradowałem i w tej radości postanowiłem zerwać na zawsze z nałogiem nieczystości, uwierzyłem, że mi się uda i trwam w tej wstrzemięźliwości po dziś dzień. Wcześniej modliłem się w tej sprawie do Boga o pomoc. Od samego początku tego trwania w czystości zaowocowało to poprawą relacji z Piotrkiem. Stopniowo, też poprzez nasze należenie do katolickiej wspólnoty „Odnowa w Duchu Świętym”, przez formację, rekolekcje, rośnie nasza wzajemna zgoda i braterska miłość. Konkretnie widać to w tym, że przed rokiem 2000 kłóciliśmy się więcej niż dziesięć razy w tygodniu, a ostatnio burze między nami zdarzały się nie więcej jak dziesięć razy w roku i też były to inne burze – zmaganie się z trudnymi problemami, ale bez takiego brutalnego jak kiedyś odnoszenia się do siebie nawzajem. Cały czas nad tym pracuję i wiem, że jeszcze bardzo muszę się starać, żeby było coraz lepiej. Jesteśmy razem w drodze. Ta droga to Jezus Chrystus, który obdarzył nas wieloma talentami – artystycznymi i nie tylko. Od dawna staramy się je przymnażać. Bardzo leży nam na sercu, żeby się nie zmarnowały. Poprzez formację w Odnowie, przez te życie we wspólnocie, przez rozwój życia duchowego, też naszego braterskiego przychodzą coraz bardziej owoce tego przymnażania owych talentów, Mamy troskę, żeby te owoce byłe obfite i konkretne zewnętrznie, ale, co najważniejsze, żeby sięgały wieczności, żeby ludzie poprzez nie mieli w końcu też radość w niebie. 

       Kiedyś wygrałem kilka festiwali piosenki w tym jeden, jako członek młodzieżowego zespołu, w Stanach Zjednoczonych (w Chicago). Wygrałem też dzielnicowy konkurs fotograficzny „Warszawa Jakiej Nie znamy”, a także 4 wyróżnienia w międzynarodowym konkursie fotograficznym „International Photography Awards” Z Piotrkiem nagraliśmy płytę z anglojęzyczną muzyką pop, do której w większości teksty napisał Piotrek, który od lat z zamiłowania dzielnie uczy się języka angielskiego. Melodie są mojego autorstwa. Trzy utwory z tej płyty spędziły łącznie 67 tygodni na radiowej liście przebojów muzyki chrześcijańskiej „Lista z Mocą”. Dwa razy występowałem na scenie na parafialnym pikniku rodzinnym, a ostatnio miałem swój 40-to minutowy recital w naszym kościele, który wzbudził wiele pozytywnych reakcji. Piotrek z kolei gra w ping-ponga; często wygrywa różne mecze w warszawskim turnieju dla amatorów, a oprócz tego od lat jego codziennym zajęciem jest charytatywne pomaganie pewnemu księdzu w wysyłaniu paczek odzieżowych, higienicznych, spożywczych, a także listów z prasą katolicką do więźniów z różnych więzień w całej Polsce. Trochę mu w tym pomagam. U mnie miłosierdziem dla bliźnich widzę, że ma być szczególnie dzielenie się owocami moich talentów – właśnie za nie jestem szczególnie odpowiedzialny – są wyjątkowe i są dane właśnie mi. Kiedy będzie możliwość to również chcę np. wspomóc zarobionymi w ten sposób środkami ubogich, tak jak udało mi się np. przekazać nagrodę wygraną w konkursie fotograficznym, wartą tysiąc pięćset złotych dla dzieci z domu dziecka. To nie był jakiś heroizm z mojej strony – wręcz przeciwnie – radość serca. Staramy się też pomagać ludziom modląc się za nich, czy też przez służbę w naszej wspólnocie i parafii – przez różne czynności służebne, odwiedzanie chorych, jako że naszą grupę Odnowy tworzą głównie ludzie w podeszłym wieku. To wszystko zaledwie iskierka i jeszcze wiele przed nami, ale ufamy, że już w tej iskierce tak, jak w Hostii Eucharystycznej jest cały Bóg.  

        Na te dobre owoce w moim życiu, w żaden sposób nie zasłużyłem. To są dary miłosiernego, przebaczającego Boga, a wśród tych darów jest moje zbawienie. Jest wśród nich tez moje zdrowie, bo choć odziedziczyłem po rodzicach obciążenie genetyczne, tak jak też Piotrek, to bardzo skrupulatnie bierzemy lekarstwa i objawy psychotyczne u mnie praktycznie się nie zdarzają, jedynie czasem są strapienia, gdy np. zapomnę na czas wziąć lekarstwo. Kilka lat temu Pan Bóg wyzwolił nas z lęków i jest to wyjątkowe, że będąc osobą chorującą psychicznie, od kilku lat ani razu się niczego nie lękałem. To rzadkość nawet u ludzi zdrowych psychicznie. Dziękuję Bogu za ten dar, a także za np. jeszcze inny dar, który mi dał poprzez duchową formację. Otóż kiedy tylko mam jakiś problem, choćby największy, gdy jestem czymś strapiony, wtedy idę do Pana Jezusa, przed Jego święty wizerunek, uwielbiam Go, uśmiecham się do Niego, dziękuję Mu, przepraszam Go i oddaję Mu swój stan, i wtedy Pan Jezus mówi do mnie słowa posługując się moimi ustami – słowa, które nie zdarzyło się, żeby „upadły” – i przez te Jego słowa doświadczam takiego wyzwolenia, takiego rozradowania i przemienienia, że już nawet nie pamiętam, jaki miałem problem. Wtedy moim zadaniem jest nie magazynować tej radości dla samego siebie, ale dzielić się nią z bliźnimi i to też on zapewnia, bo już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus Chrystus, jak też podobnie wyznał święty Paweł Apostoł. 

      Podsumowując te podzielenie się tymi moimi doświadczeniami z mego życia pragnę wypowiedzieć z serca słowa, które już trochę przytoczyłem, słowa wielu osobom znane, ale które widzę, że mają dla mnie osobiste odniesienie do mojego życia, i które mogę wyrazić jako moje też przesłanie dla bliźnich: „Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli”.

 

 

Serdecznie Cię pozdrawiamy.

 

Piotr i Jan Siestrzeńcewicz

www.znakiiskry.pl